W tym roku zabrakło Andrzeja, którego zatrzymały sprawy rodzinne, ale dołączył do naszego grona Jerzy. Nie wędkuje, uwielbia górskie wędrówki i uznał, że w naszym towarzystwie ma szansę spędzić kawałek swojego urlopu w aktywny sposób.
Droga do Zwierzynia minęła spokojnie. To już nie dziesięciogodzinne przedzieranie się przez zatłoczone i kręte drogi Małopolski i Podkarpacia. Teraz autostradą jechałem do Dębicy, potem kilkanaście kilometrów stara „czwórką” i później różnymi innymi traktami do „Adamowa”, kwatery agroturystycznej, w której Grzegorz, Jerzy, Paweł i Robert już od dwóch dni mieszkali. Informacje znad wody nie były specjalnie optymistyczne. Dwie turbiny wypuszczały w koryto rzeki ponad 60 m3 na sekundę zimnej, pośniegowej wody o temperaturze około 6 stopni Celsjusza. Według większości wędkarzy takie warunki nie nadają się do łowienia, o czym świadczyć mogło tylko pięć sprzedanych licencji, z czego cztery kupione przez nas. Ale pomni zeszłorocznych, podobnych warunków, w których udało się wyłuskać z wody sporo fajnych pstrągów specjalnie tym faktem nie byliśmy przejęci.
Piątek powitał nas rześkim powietrzem i błękitnym niebem. Na śniadanie na tarasie było za zimno. Pogoda nie nastrajała optymizmem. Doświadczenia kolegów z poprzednich dwóch dni kazały snuć bardzo ostrożne prognozy co do obfitości brań. Wiedzieliśmy, że trzeba będzie łowić bardzo precyzyjnie i dość głęboko. Woda mocno prześwietlona i jak na te porę roku przejrzysta kazała nastawić się na dalekie rzuty i raczej cięższe streamery. Do wody weszliśmy na kilkanaście minut przed jedenastą. Przy tak wysokim stanie wody i wartkim nurcie przeforsowanie prawej odnogi Sanu w celu dostania się na wyspę na wysokości wiaty Vision wymagała sporo wysiłku i posiadania kija do brodzenia. Wystarczyło podnieść stopę z dna, a natychmiast silny prąd przepychał ją w dół rzeki. Brak podparcia kijem i uderzenie o nogę postawną kończyłby się natychmiastową wywrotką. Na szczęcie nasze doświadczenia z przekraczaniem silnych nurtów i posiadane wyposażenie pozwoliły wszystkie przejścia przez bystrza przeżyć „na sucho”.
Około 18 postanowiliśmy wracać do bazy. Dzień można było uznać za pracowity jednak bez zadowalających efektów. Przed nami pozostawała część towarzyska, czyli: dobra, gorąca kolacja, napitki, konserwacja i osuszenie sprzętu i rozmowy o wędkarstwie i nie tylko. Spać poszliśmy około pierwszej.
Marszal