“Zanim przejdę do wyników, kilka danych statystycznych …złowiono tysiąc pięćset ryb ! ” z dumą oświadczył Sędzia Główny rozpoczynając uroczystość zakończenia zawodów. Zapomniał o jednym – nie przemawiał w tym momencie w sali plenarnej do działaczy PZW, lecz wśród wędkarzy, a wędkarze …potrafią liczyć.

Tysiąc pięćset ryb, przede wszystkim niewielkich okoni, złowionych przez 150 zawodników podczas trzech siedmiogodzinnych tur, to jakby 10 ryb na zawodnika w czasie całych zawodów. To 3 ryby dziennie …przez siedem godzin łowienia ! Czy to może być powód do dumy ? Wiemy przecież doskonale jak to ze średnią statystyczną bywa. Niby matematycznie wychodzi, ale dla większości to pułap marzeń. Jeżeli dodatkowo wziąć pod uwagę, że w Mistrzostwach Polski startują mistrzowie okręgów i zawodnicy doświadczeni w rozgrywkach Grand Prix Polski, a do tego cała krajowa kadra, zaczyna wyglądać to na prawdę słabo ..bardzo słabo.

Słabe łowisko, jak się szybko okazało to nie jedyna wpadka odpowiedzialnych za całokształt zawodów działaczy GKS. To był prawdziwy “koncert potknięć i wpadek”.

Beznadziejne wyniki przez organizatorów mogą i pewnie są tłumaczone fatalną pogodą. Wiało i lało okrutnie. I prawdopodobnie warunki pogodowe były przyczyną przemieszczenia się boi oznaczających granicę sektorów B i C o kilkaset metrów w kierunku sektora C. To oczywiście można zrozumieć, tak działa fizyka i jeśli boje nie są odpowiednio umocowane, to się przemieszczają. Pierwszego dnia zawodnicy musieli się więc pogodzić z tym, że linia podziału sektorów przebiega zupełnie inaczej niż w komunikacie.

Drugiego dnia zawodów również zaskoczenie. Ani chybi, wbrew zapowiedziom meteorologów, w nocy wiatr się zmienił i boje przewędrowały w kierunku przeciwnym. Kilka atrakcyjnych miejscówek jednego dnia znajdowało się w sektorze B, a drugiego w C. Zawodnicy, którzy rozumieli lub przewidzieli te pogodowe anomalie wędkowali przez dwa dni na tych samych miejscach. Tylko dzięki temu, że “wędrujące miejscówki” nie obdarzyły rybami, fakt ten nie stał się przyczyną grubszej afery.

Jednego z kolegów próbowała usunąć z łowiska policja. Nie posiadał on identyfikatora, a jezioro zostało, jak przystało na zawody tej rangi, zamknięte. W sumie to dziwić może, że nie usunięto wszystkich. Nikt nie wyposażył zawodników w jakiekolwiek świadectwo udziału w zawodach. Można było oczywiście przy policjantach zadzwonić i wyjaśnić. Głupio jednak być zawodnikiem “na gębę”. Smyczka z identyfikatorem to zaledwie dwa, trzy złote.

Ryby nie dopisywały, ale nie było problemu z grzybami. W jednej z sędziowskich łodzi piętrzyły się stosy pięknych podgrzybków i być może było to przyczyną nieustannego oczekiwania na mierzenie złowionych ryb. Pierwszego dnia w sektorze B łódź sędziowska pojawiła się dopiero po 4 godzinach zawodów. Próby dodzwonienia się na podane numery sędziów dawały jedynie możliwość nagrania się na poczcie głosowej. W efekcie kolega zgłosił do zmierzenia okonia niemal białego i sztywnego jak patyk. Gotowy na dyskusję nt. jakości pracy sędziów, a nawet złożenia protestu, został zaskoczony – sędziowie rozszerzyli nieco pojęcie żywej ryby na takie przypadki, zaliczając okoniowego nieboszczyka bez problemu.

Przy takim poziomie tolerancji nie powinna dziwić łódź z juniorami łowiącymi metodą trollingową. Na pokładzie łodzi znajdował się sędzia (na usprawiedliwienie dodam ..sędzia nie łowił).

Na tak słabym łowisku, gdy łowi się sporadycznie niewielkie ryby jakość sędziowania, a dokładniej mierzenia ryb ma znaczenie kluczowe. Gra idzie o milimetry. Niestety również tutaj organizatorzy polegli – ryby dociskano do miary, nie prostowano, zasłaniano miarę ręką. Zawodnicy opisywali przypadki “strat” rozmiaru ryb o kilka centymetrów.

Inny ciekawy przypadek dający świadectwo jakości wyszkolenia sędziów. Na kilkanaście minut przed zakończeniem tury jedna z załóg łodzi wywiesiła chorągiewkę oznaczającą zgłoszenie ryb do mierzenia. Łódź sędziowska nie pojawiała się długo, więc podjęli próbę dzwonienia do sędziego sektorowego. Nie udało się dodzwonić. Sędziowie pojawili się dopiero po zakończeniu tury i oznajmili, że ryb już nie zaliczą. Wyjaśnienia, telefony, niepotrzebne nerwy. Po telefonicznym przeszkoleniu sędziowie przyznali rację zawodnikom.

Po serii zawodów Grand Prix Polski, gdzie sędziowie działali na prawdę dobrze, a w kilku przypadkach (Barlinek. Orzysz) wręcz perfekcyjnie, oczekiwania zawodników były znacznie większe. To prawdopodobnie oszczędność była przyczyną ograniczenia ilości załóg sędziowskich, co przy tak rozległych sektorach – każdy po kilka kilometrów długości, musiało zakończyć się wpadką.

Zresztą, przez cały czas trwania Spinningowych Mistrzostw Polski PZW odnosiło się wrażenie, że organizator próbuje za wszelką cenę przyoszczędzić. Już na samym początku zawodnicy ze zdziwieniem wychodzili z odprawy – nie przewidziano żadnych pamiątek – kubeczka, czapeczki, czy chociażby plastikowego znaczka. Nie rozdano nawet identyfikatorów, ani nawet mapek sektorów. Zawodnicy otrzymali jedynie …kartki na obiad (pewnie żeby ktoś nieuprawniony nie gwizdnął porcji kateringu). Nie wynajęto też sali na rozpoczęcie, ani zakończenie imprezy. Ulewa stłoczyła działaczy pod jedną wiatką, a zawodników pod drugą. Tanie, byle jakie nagłośnienie odmawiało posłuszeństwa, więc zawodnicy skupili się na sobie, a działacze gadali sami do siebie. Zabawna, lecz zarazem żałosna scena, trochę w barejowskim stylu.
Drugiego dnia wędkowałem z kolegą z Kielc, który po raz pierwszy startował w MP. Ze zdziwieniem komentował zmagania działaczy – “…u nas w kole, to są fajniejsze zawody …mamy duże koło 900 osób, więc są nagrody, pamiątki, odpowiednia ilość sędziów, wszyscy dobrze się bawią”. Tak, to prawda. Takie zawody są wszędzie, w każdym praktycznie kole w Polsce nie tylko w Kielcach. Wszędzie, tam gdzie impreza jest robiona przez i dla wędkarzy, gdzie nie nie ma organizatorów trzęsących się nad każdym wydanym groszem, mogącym uszczuplić dochód z imprezy.

W wędkarskim sporcie nadchodzi “dobra zmiana”. Zawody na Sulejowie były ostatnimi Indywidualnymi Mistrzostwami PZW w dyscyplinie spinningowej. Wydawało się, że impreza o takiej symbolicznej wymowie powinna być przeprowadzona perfekcyjnie. Panowie z Twardej z kolegami z Piotrkowa udowodnili, że da się inaczej. Spinningowe Mistrzostwa PZW zamieniono w “Mistrzostwa Organizacyjnej Fuszerki”. Braw i gratulacji nie będzie.

jarekk

…a o wynikach za jakiś czas 🙂