“Memoriał Zbigniewa Janika” to zawody spinningowe rozgrywane na Jeziorze Turawskim poświęcone pamięci Kol. Zbigniewa Janika. Przez wiele lat był on związany z samą Turawą, organizacją sportu wędkarskiego. Był „ojcem” klubu spinningowego „Syrenka Turawa” oraz pełnił funkcję Prezesa Koła. Wspominany jest jako prawdziwy pasjonat wędkarstwa i sportu wędkarskiego. Bardzo lubiany i ceniony w swoim środowisku. Dlatego impreza co roku przyciąga spinningistów związanych z lokalnym sportem, przyjaciół Pana Zbigniewa, kolegów jego syna i pasjonatów sandaczowych łowów na słynnej “Turawie”.

     

W tym roku z Koła Grodzkiego wystartowały dwa zespoły – Robert Płucieńczak z Wojtkiem Gęgotkiem oraz Rafał Kubicki ze mną. Zawody nie należą do łatwych. Jezioro Turawskie jest pod ogromną presją wędkarską. Już od pierwszych dni czerwca na wodzie pojawia się setki łodzi polujących na mętnookie. Po tygodniu mocno “skłuta” ryba, przestaje być łatwą zdobyczą.

Kluczem do sukcesu jest wiedza. Ktoś, kto bywa na tej wodzie regularnie i od samego początku sezonu dużo lepiej orientuje się gdzie i na co próbować łowić turawskie sandacze. Co roku ryby ustawiają się inaczej i co roku preferują inne przynęty. Dla nas – przyjezdnych, złowienie ryb nie jest łatwe. Chyba, że uda się przy odrobinie szczęścia przeprowadzić udany trening.

Niestety, trening zupełnie nie wyszedł. Bardzo silny wiatr, momentami do 50 km/h, na tyle rozhuśtał “Turawę”, że nie tylko nie dało się łowić, ale w pewnym momencie trzeba było chować się po zatokach lub wracać do bazy ryzykując spore “wlewki”. Załadowana po brzegi łódka – sprzętem, akumulatorami i dwójką wędkarzy, a do tego dość niskie burty “Foxa” i spienione fale metrowej wysokości, to połączenie dość ryzykowne. Z dzisiejszej perspektywy może była to fajna przygoda, ale wtedy, na środku jeziora tak całkiem zabawnie nie było. Przy podchodzeniu do brzegu zgasł na dodatek silnik, złapaliśmy kilka “grzywek” z fal i całe popołudnie spędziliśmy na suszeniu się i porządkowaniu sprzętu. Z treningu nic nie wyszło.

Nie mając wiedzy z treningu postanowiliśmy w dniu zawodów realizować prosty plan – robimy wszystkie znane nam, zapisane z poprzednich sezonów sandaczowe miejscówki, wspomagamy się mapami, łowimy typowymi dla Turawy przynętami.

W przypadku tych zawodów nie gramy o punkty, wynik w połowie stawki nas nie interesował. Wiedzieliśmy, że okoń nie żeruje. Nastawieni więc byliśmy wyłącznie na ryby duże – sandacza lub szczupaka. Nie wykluczaliśmy oczywiście też suma. Występuje tam licznie, ale skuteczne, regularne łowienie sumów, to dla nas zadanie dość trudne. Mógł się ewentualnie pojawić jako sandaczowy przyłów.

Ruszyliśmy na znane nam twarde górki, spady i kanty. Stopniowo obławialiśmy głęboką część jeziora, przemieszczając się w górę. Podejrzane “pstryki” i “przytrzymania” nie dały ryby do połowy czasu trwania zawodów. Dopiero na płytkiej, dwumetrowej wodzie, na lekką przynętę nastąpiło branie, które dało możliwość zacięcia, zakończonego udanym holem. Jedyna złowiona tego dnia ryba, sandacz ok. 60 cm, dał nam 11 lokatę.

W tym czasie drugi team startujący w barwach Koła Grodzkiego realizował plan przyjęty dzień wcześniej. Obławiali płytkie zarośnięte zatoki poszukując szczupaków. Udało się. Może bez rewelacji, ale również zaliczyli zawody jedną rybą, szczupakiem ok. 53 cm, zajmując w klasyfikacji końcowej 13 miejsce. 

Zwycięstwo dał sum. Koledzy Marcin Będkowski i Marcin Bilski złowili sandacza i suma. Na drugie miejsce trzeba było złowić cztery ryby – dwa szczupaki i dwa sandacze. W nas co prawda rewelacji nie było – jedenaste i trzynaste miejsce dość odległe od podium, ale z drugiej strony, nie ma się też czego wstydzić. Połowa załóg nie złowiła nic, a byli to praktycznie sami miejscowi “spece” od turawskich sandaczy.

Najważniejsze jednak to, że mieliśmy okazję uczestniczyć w fajnej, dobrze zorganizowanej imprezie. Najlepszym gratulujemy wygranej, a organizatorom dziękujemy za możliwość uczestnictwa.

Przygotował: Jarekk

Zdjęcia: Wojtek Gęgotek i Robert Płucieńczak

link do relacji filmowej organizatora